Życie pisało mi piękną historię
Miałam 67 lat i pełne prawo, by powiedzieć, że nigdy nie chorowałam. Uwielbiałam swoją pracę, prowadziłam dom, opiekowałam się wnukami, każdy mój dzień wypełniony był zadaniami po brzegi. Kochałam swoje życie, uwielbiałam to, co robię, miałam pełną satysfakcję ze wszystkich moich zajęć. Do tego szczęśliwa rodzina, fantastyczny mąż i synowie. Po jakimś czasie dołączyły do nas dwie urocze dziewczyny, a wkrótce czwórka cudownych wnuków. Miałam wszystko – byłam dzieckiem szczęścia.
Badanie inne niż zwykle
We wrześniu 2022 roku postanowiłam nieco zwolnić i po 44 latach pracy (w tym 27 latach na stanowisku kierowniczym) przeszłam na emeryturę. Po miesiącu „wolnego” mąż, który jest lekarzem, stwierdził, że powinniśmy wykonać profilaktycznie USG jamy brzusznej. Ponieważ zawsze dbałam o profilaktykę i na to badanie poszłam chętnie. Okazało się, że było inne niż te wykonywane do tej pory: najpierw podejrzenie, potem potwierdzenie i na koniec okrutna diagnoza – rak jajnika. W jednej chwili świat mi się zawalił.
Ruszyła machina medyczna, najpierw zabieg, następnie leczenie chemioterapią a potem droga terapia podtrzymująca. Schemat terapii identyczny jak na Zachodzie. Wszystko wyglądało dość optymistycznie (niestety do czasu).
Podejście zadaniowe
Potraktowałam sprawę zadaniowo i zaczęłam uczyć się, jak postępować w kwestii żywienia i dbania o zdrowie psychiczne. Prawidłowe odżywianie to dobre wyniki, dobre wyniki to możliwość leczenia i dobra forma fizyczna. Mam wrażenie, że teraz jestem specjalistką od właściwego jedzenia w trakcie chemioterapii oraz radzenia sobie ze stresem.
Nie tak to miało wyglądać
Nie tak miało wyglądać moje życie na emeryturze. Miałam mieć wreszcie czas dla rodziny, czas na realizację wielu planów, których nie dało pogodzić się z pracą. Moja czwórka wnuków uwielbiała spędzać czas u dziadków (czas, którego ciągle mi brakowało). Pewnego dnia wnuczek, który wrócił z wakacji z rodzicami zapytał, „babciu kiedy pojedziemy na wakacje razem, ale wiesz tak sami, a rodzice zostaną w domu?”. Zaczęliśmy szukać z mężem miejsca do którego będziemy wyjeżdżać z wnukami. Znaleźliśmy je w miejscowości Łagów i tam planujemy spędzać wakacje… planujemy.
Moje maluchy wzruszają mnie najbardziej, ciągle zadają różne pytania: czy będę już zdrowa na ferie (a ferie są za tydzień)? Kiedy nie będę miała tej okropnej choroby? Kiedy będę miała włosy takie jak zawsze? Czy będę zdrowa na Święta (bo wszystkie Święta spędzały u dziadków)? Pamiętam, że w trakcie pierwszego etapu leczenia musiałam żyć w całkowitej izolacji, zgodnie z zaleceniem mojej wspaniałej pani doktor. Po czterech miesiącach kiedy wnuczek przyszedł do nas pierwszy raz, obszedł całe mieszkanie, westchnął i powiedział „jak ja długo na to czekałem, żeby tu przyjść”. Mam dla kogo żyć!
Mam dla kogo żyć, więc proszę o pomoc
Choroba nie daje za wygraną. Po kolejnych badaniach pojawiły się problemy. Muszę wrócić na leczenie, a jedyną szansą na zdrowie są w tym momencie leki immunologiczne, które niestety nie są objęte refundacją. Ich koszt jest ogromny. Zebranie na nie środków przekracza możliwości moje i mojej rodziny.
Gorąco proszę Was o wsparcie.