***
Witam, mam na imię Agnieszka, a przy mnie siedzi Nutka moja jamniczka indywidualistka. Jest to pies po dużych przejściach, tak jak…Kocham ją bardzo mocno !!!
Śmierć Mamy wywołała u mnie głęboką depresję i kiedy po roku powoli z niej wychodziłam, a życie znowu zaczynało mieć sens wyczułam zgrubienie w prawej piersi i wtedy zaczęła się moja „przygoda” z rakiem. Od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko: mammografia, USG, biopsja, tomografia, diagnoza: „nowotwór piersi trójujemny obwodowy”. Pamiętam słowa lekarza „Jest to najbardziej złośliwy z raków piersi, ale my panią wyleczymy!”
Leczenie poszło błyskawicznie, tak jakby poza mną. 4 czerwone chemie i 12 białych z Karboplatyną, która niemiłosiernie wyniszcza organizm. U mnie spowodowała uszkodzenie nerwów obwodowych. Jednak nawet wtedy myślałam pozytywnie wierząc, że chemia wyniszczy „gada”, a później tylko operacja usunięcia „znacznika” i ewentualnie radioterapia. Niestety od tamtej pory żyję w dużym bólu, mam problemy z poruszaniem się, a nawet z otwieraniem butelki z wodą. Codziennie muszę brać silne środki przeciwbólowe.
Po operacji okazało się, że komórki rakowe nadal są obecne. Wtedy przeszłam pierwsze poważne załamanie… Ale udało mi się z niego podnieść dzięki mojej siostrze Rysi, przyjaciołom i cudownej Pani psychoonkolog – Beatce Pachońskiej.
I dalej: Ahoy przygodo! Radioterapia, poparzenie II stopnie po radioterapii, spalenie zębów radioterapią i w końcu chemioterapia domowa Kapecytabiną (14 dni 10 tablet dziennie, tydzień odpoczynku i od początku). Właśnie kończę ostatni, już 8 cykl. Jestem już bardzo zmęczona chorobą i przerażona, bo przede mną są badania kontrolne czy nie ma przerzutów. Jednak dzięki mojej psychoonkolożce wiem, że jeżeli będą to i tak sobie z nimi poradzę. Tylko boję się tego bólu i osłabienia.
Cały czas staram się myśleć pozytywnie, nawet jeśli takie nastawienie czasami opuszcza mnie na chwilkę.
Rak daje w kość, ale dzięki niemu spotkałam niesamowicie empatycznych lekarzy i przekonałam się, że mam znajomych, przyjaciół i sąsiadów, którzy chcą mi pomóc i dla których jestem ważna. Jestem za to ogromnie wdzięczna, nawet mimo, że część mojej rodziny się ode mnie odwróciła. To boli, ale nauczyłam się z tym żyć.
Mam wrażenie, że dzięki rakowi stałam się silniejsza ! Staram się normalnie żyć. W minione lato po raz pierwszy w życiu zrobiłam powidła !!! Jak to nazwała moja przyjaciółka Ewcia to była moja ”dżemoterapia” :). Zaczęłam hodować kwiatki, a jak mam siłę, piekę ciasta dla znajomych w podziękowaniu za ich pomoc. Żyję tu i teraz. Nie planuję dalekiej przyszłości, choć nie przestaję marzyć i mam wiele marzeń… Jednak przede wszystkim chciałbym już nie czuć bólu.
Potrzebuję wsparcia finansowego na leczenie bólu, rehabilitację i na wyleczenie zębów osłabionych chemioterapią i spalonych radioterapią. Po ostatnich traumatycznych trzech latach, bardzo potrzebuję wsparcia psychologicznego i terapii, ale wymaga to dużych nakładów finansowych, których nie jestem w stanie sama sfinansować i dlatego proszę Was o pomoc!
Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim cudownym ludziom, których spotkałam i jeszcze spotkam na swojej drodze. Dzięki Wam wiem, że warto żyć i się nie poddawać. Dziękuję!!!
I „Ahoy przygodo !!!”